🔥 Bo dlaczego nie?
Trzy pozornie niepowiązane ze sobą historie, ale jeden wynikający z nich morał: zrób coś dla siebie, dla innych, zrób coś dla zabawy i ciesz się życiem.
Historia #1
Ostatnio jedna z osób (nazwijmy ją Kasia), które wspieram w nauce języka angielskiego dała się przekonać, że język, którym się posługuje jest wystarczająco dobry do komunikacji w międzynarodowym biznesie, negocjacjach i do rozmów na każdy właściwie temat. Można rzeźbić go latami, niespecjalnie widząc różnicę i czepiać się siebie o każdy niemal szczegół. W praktyce niczego to nie zmienia. Często tak mamy, że ciągle jesteśmy z siebie niezadowoleni, choć wszyscy dookoła chwalą nas za postępy lub drobne sukcesy, które, gdyby tak spojrzeć z boku, rzeczywiście zdarzają się nam dość regularnie. Sami sobie próbujemy umniejszać i zaklinać rzeczywistość. Nie jest tak?
Kasia postanowiła zrobić wreszcie coś dla siebie i nauczyć się… języka hiszpańskiego. Jej córka jakiś czas temu wyszła za mąż za Kolumbijczyka i chciałaby móc swobodnie z nim (i pewnie z jego rodziną) rozmawiać w jego (ich) ojczystym języku. Bariery językowe potrafią być okrutne, jednak świadomość podróży latem do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszka jej córka, tylko ją nakręciły. Mogłaby wiecznie pogłębiać znajomość i tak już dobrego angielskiego, jednak tym razem postanowiła wreszcie zrobić coś dla siebie. Uczyć się języka od zera, by latem mówić dobrze po hiszpańsku. Godny podziwu cel, a przy okazji prywatne wyzwanie na najbliższe 2-3 miesiące.
Bo dlaczego nie?!
Historia #2
W zeszłym tygodniu w podobnym temacie zadzwoniło do mnie pewne małżeństwo. Podczas tegorocznych Świąt Wielkanocnych ich dom odwiedzili teście ich córki i mówiąc delikatnie, nie było, jak pogadać. Oboje pochodzą z Bośni i nie mówią również po angielsku. Jak zapewne przypuszczacie, przy stole panowała niezręczna cisza, a ich córka miała pełne ręce roboty, by móc skomunikować obie strony. Historia ta na tym się jednak nie kończy. W sierpniu planowana jest rewizyta w Bośni, więc po odsłuchaniu mojego podcastu „Poniedziałek Rano” postanowili odezwać się do mnie z prośbą o pomoc w nauce języka bośniackiego. Oczywiście wyzwanie zostało przeze mnie przyjęte, a ja krzyknąłem: challenge accepted‼️ Uwielbiam, kiedy ludzie chcą wyjść poza strefę komfortu, zrobić coś dla siebie i nie boją się wyzwań. Akceptują ciężką pracę w drodze do celu i zamiast się bać, traktują nowe wyzwanie jak okazję do nauczenia się w życiu czegoś nowego. Dla mnie to również będzie fajna sprawa i oczywiście wyzwanie – muszę delikatnie przypomnieć sobie ten lekko zakurzony język i być wkrótce gotowym! Zamiast mówić NIE – obie strony powiedziały sobie TAK!
Bo dlaczego nie?!
Historia #3
W 2014 roku, po sześciu latach pracy, opuszczałem moją pierwszą niemiecką firmę. To był wspaniały czas, w trakcie którego nauczyłem się nie tylko rozwijać duże sieci sprzedaży, a również kilku języków obcych. Po roku zostałem dyrektorem na Europę Środkowo-Wschodnią i przejmowałem stopniowo kolejne rynki. Po Polsce przyszły Kraje Bałtyckie, Czechy i Słowacja, potem Europa Wschodnia, aż wreszcie Bałkany. Potrafiłem być jednego dnia w Zagrzebiu, innego w Wilnie, a jeszcze kolejnego w Kijowie. Praca w ponad 20 krajach była wyzwaniem, a ilość spotkań mogłaby przytłoczyć nie jednego. Byłem albo w sali konferencyjnej, albo na targach, albo na kolacji służbowej. A w międzyczasie w samolocie lub aucie. Siedziałem i jadłem. Jadłem i siedziałem. Na okrągło. Uwielbiałem tę robotę i odnosiłem sporo sukcesów, jednak zapomniałem o sobie. W ostatnim dniu pracy zrobiono mi na pamiątkę zdjęcie przed firmą (widzicie je obok). Byłem po trzydziestce, ale zupełnie bez kondycji, zapuszczony i dość „okrągły”. Czułem, z jakim trudem przychodzi mi wiązanie butów, a podczas pierwszych prób treningów, byłem zmuszony usiąść na ławce już po pięciu minutach wysiłku. Dyszałem jak stary parowóz. Wtedy otrzeźwiałem. Nigdy przecież nie chciałem być tatusiem z brzuszkiem i gościem, który z powodu pracy, nawet najlepszej na świecie, doprowadzi się do ruiny. Patrząc na siebie w lustrze czułem wstyd. Powiedziałem sobie „dość”!
Trzy tygodnie temu, czyli w kwietniu 2023 roku przebiegłem w Berlinie mój pierwszy w życiu oficjalny półmaraton, wykręcając jednocześnie życiówkę w tempie 5:07 min/km na całej długości trasy, czyli 21 kilometrów. Jestem starszy od swojej poprzedniej wersji z 2014, o niemal 10 lat, a jednocześnie paradoksalnie znacznie młodszy. Z poczuciem bycia bardzo sprawnym fizycznie, ze znacznie lepszym wyglądem oraz niespożytą energią do działania. Jestem pewny, że zapracowałem również na kilka dodatkowych lat życia. Kiedyś, zamiast powiedzieć NIE lub ignorować rzeczywistość, postanowiłem powiedzieć sobie TAK.
Bo (znów) – dlaczego nie?